Szukając materiałów do mojej pracy magisterskiej dotyczącej ekologii miasta, natknęłam się na artykuł mgr inż. Katarzyny Zaleskiej i dr inż. Ewy Walter pt. „Rośliny w zabawach dziecięcych czyli o frytkowych drzewach, zbiorowiskach militarnych i kwiatowej zupie. Publikacja jest podsumowaniem badań sondażowych przeprowadzonych wśród studentów architektury krajobrazu Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego na temat roślin w zabawie dziecięcej. W artykule przytoczone zostały opisy dziecięcych zabaw, które ja też pamiętam z dzieciństwa.
Gotowanie kwiatowej zupy podczas pobytu z rodzicami na działce za miastem to było moje ulubione zajęcie. Najpierw zbierałam po kilka płatków z każdego kwiatka, czasem zbaczałam też do sąsiadów, jeśli mieli jakieś bardziej interesujące okazy. Zrywałam też kilka najbardziej zielonych listków z drzewa, a z trawy robiłam makaron. Wszystkie składniki wrzucałam do czerwonej foremki i zalewałam wodą. Im więcej kolorów miała zupa, tym lepiej i oczywiście wszyscy musieli jej później „spróbować”.
Pamiętam też, jak rzucaliśmy się „rzepami”, czyli owocami łopianu. Przyjaciołom rzucało się w nogi, a wrogom we włosy lub na plecy, żeby trudniej było pozbyć się „ozdoby.” Na porządku dziennym było również noszenie klonowych „nosków”, kolczyków z czereśni i gwizdanie na źdźbłach trawy. Moje koleżanki plotły też wianki z mniszka (mlecza) i koniczyny. Ja nigdy nie opanowałam tej sztuki, ale za to uwielbiałam dmuchawce. Często też bawiłam się w „kogucik czy kurka”. Jak fachowo wyjaśnił jeden ze studentów zacytowanych w artykule, polegało to na zerwaniu kwiatostanu mietlicy lub stokłosy i zapytaniu kolegi „kogucik czy kurka?”, złapaniu wiechy dwoma palcami u nasady i przejechaniu w górę tak, żeby wszystkie nasiona zostały w palcach. W zależności od tego jak wyglądały te nasiona stwierdzano niezaprzeczalny fakt, kurka lub kogucik.

W moich zabawach z okresu dzieciństwa rośliny służyły również wróżbiarstwu. Kocha, nie kocha z obrywanych płatków kwiatów lub przepowiadanie liczby posiadanych w przyszłości dzieci na podstawie ilości wystających żyłek z zerwanego liścia babki szerokolistnej. Ta ostatnio służyła też celom leczniczym, liście babki przykładany lekko rannej w wypadku rowerowym koleżance.

Rośliny służyły też jak broń i amunicja (szczególnie chłopcom na moim osiedlu). Łuki z gałęzi, patyki jako miecze lub proce, owoce czarnego bzu, którymi przez pustą w środku łodygę pluło się w dziewczyny.  Trzeba było uważać też na pokrzywy, szybko uciekać, żeby nie dostać po nogach od starszych kolegów. Natomiast jeden ze studentów zacytowanych w artykule opowiadał, że na zaostrzony patyk nadziewał śliwkę, brał duży zamach i „strzelał” owocem na dachy sąsiadów.

W publikacji przytoczone zostały również opisy zabaw, z którymi ja się nie spotkałam. Lubelskie studentki wykorzystywały na przykład sok z glistnika do barwiennia paznokci. Liście łopianu służyły  im jako pieluszki dla lalek, a z trawy plotły torebki. Wspominają też o straszeniu siebie na wzajem opadłymi kwiatostanami leszczyny udającymi dżdżownice. Panowie natomiast na brzozowej korze rysowali mapy z ukrytymi skarbami, gotowali truciznę z owoców cisu dla największych wrogów i przyklejali sobie do ubrań liście ziemniaczki sercowej, które trudno było usunąć. Trudno spieralne były też plamy powstałe po takiej zabawie. W artykule jest również mowa o „frytkowym” drzewie, czyli o jesionie pensylwańskim. U mnie, na jego śmieszne owoce, mówiło się po prostu fasolki.

źródło: ww.wikipedia.pl

Co to były za czasy, kiedy z gałęzi, liści i trawy budowało się szałasy i domki na drzewie. Kiedyś prawie każde dziecko biegało z jakimś patykiem w ręku, zajęte malowaniem obrazków na piasku lub rysowaniem strzałek podczas zabawy w podchody. W zadzie nie zdawałam sobie sprawy, jak ważną rolę odgrywały rośliny w moich codziennych zabawach. Wspomagały wyobraźnię i kreatywność, dostarczały najlepszych wspomnień.Właśnie takie zabawy, gdzie samodzielnie wymyślało się fabułę i znajdowało odpowiednie rekwizyty wspomina się teraz najmilej. Szkoda, że dziś dzieci spędzają cale dnie przed komputerem i telewizorem. Dostają gotowe gry, gotowe zabawki, nie wymagające wkładu własnego. Ogranicza się też przestrzeń do takich zabaw. wokół bloków i domów zakłada się tylko gładko przystrzyżone trawniki, a każda próba zabawy z roślinami jest kończona przez rodziców, bo dziecko może się ubrudzić, skaleczyć lub nabawić alergii. Naprawdę szkoda, bo jak zapewniają autorki artykułu: „aby rozwój dziecka mógł przebiegać prawidłowo, nie wystarczy zaopatrzyć go w odpowiednie zabawki otoczyć nawet najtroskliwszą opieką. Trzeba stworzyć mu warunki pozwalające na obcowanie z przyrodą z bliska, na poznawanie jej wszystkimi zmysłami. Pod wpływem przyrody dziecko staje się silniejsze i odporniejsze na wiele chorób. Przyroda wzmaga apetyt, przywraca sen i wzmacnia system nerwowy,pobudza aktywność całego organizmu. Rozwija poczucie piękna i wrażliwość, dostarcza wielu radosnych, a zarazem subtelnych przeżyć. Jest też nieocenionym wychowawcą i nauczycielem. Różne zjawiska przyrodnicze wywołują u dziecka pasję poznawczą, ćwiczą spostrzegawczość, uwagę, wyrabiają zmysł obserwacyjny  i instynkty opiekuńcze”.

Ciekawa jestem jak wyglądały Wasze zabawy z roślinami. Też macie takie fajne wspomnienia? A jeśli macie już własne dzieci, czy im wolno bawić się z roślinami?

6 komentarzy

  1. Oj,mam wrażenie, że czytam o własnym dzieciństwie! Mnie również rośliny służyły do zabaw w gotowanie, do wróżb, a nawet do zawierania transakcji podczas zabawy w sklep – liście jako alternatywa pieniędzy – panowała zasada im większy liść tym większy nominał 🙂
    Rzepami też się rzucaliśmy, oj taaak!
    Poza tym nie zapominaj o wiankach ze stokrotek i innych kwiatów – biżuteria handmade od przedszkola:)

    Swoją drogą, bardzo ciekawy temat pracy mgr., jakie studia kończysz? Socjologię, coś w tym stylu? Ja również zaczynam pisać, ale weny brak, a temat mam w zasadzie bardzo barwny i ciekawy:)
    Pozdrawiam!

    • Zielona wśród ludzi Reply

      Kończę właśnie geoinformację, a praca będzie dotyczyła planowania obszarów zielonych w miastach przy użyciu systemów informacji przestrzennej. Tekst o zabawach z roślinami znalazłam w książce "Rośliny do zadań specjalnych", szukając tekstów o zieleni w mieście.

      Humanistką jestem początkująca, druga mgr będzie bardziej w tę stronę.

      A ty, o czym piszesz?

    • A ja jestem na dziennikarstwie i piszę o kulturze romskiej. W moim mieście sporo Romów, stąd zainteresowanie tematem:) Choć przyznaję, że fascynacja Bałkanami, muzyką bałkańską, romską miała także duży wpływ.

  2. junior.marx Reply

    W podstawówce robiliśmy kiedyś herbatę z pokrzywy. Kilka pokrzyw w kubku zalewaliśmy gorącą wodą z kranu, a potem to piliśmy 🙂 No i oprócz rzepów, rzucaliśmy się jeszcze owocami jarzębiny i śnieguliczki, o których krążyły legendy, że są strasznie trujące. No i oczywiście wszechobecne bazy w krzakach 🙂 Z kolei u mojej rodziny na wsi, razem z kuzynem całe dnie siedzieliśmy w ogrodzie jedząc agrest i porzeczki prosto z krzewów, wiśnie i jabłka prosto z drzew, marchewki prosto z ziemi i świeżo zrywany szczaw.

    • Zielona wśród ludzi Reply

      Herbata z pokrzywy bardzo zdrowa jest:)Agrest prosto z krzaka też pamiętam, pycha!

    • Dla mnie i mojej siostry zrywanie porzeczek było największą karą, istna tortura z dzieciństwa:) Zawsze więcej było pod krzakiem niż w wiaderku, hehe. A agrest ma kolce, więc również:P

Write A Comment

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.