Odkąd zostałam wegetarianką w moim domu zaczęły pojawiać się w święta bezmięsne pasztety. Mój tata, mistrz kulinarnych improwizacji co roku wymyślał nowe połączenia, nigdy jednak nie zapisywał swoich pomysłów i nie potrafił ich nigdy odtworzyć (ma tak zresztą nie tylko z pasztetami). Zawsze też dodaje do nich sporo jajek, co z kolei mi przestało się podobać. Dlatego postanowiłam zmierzyć się w tym roku z mistrzem i spróbować swoich sił w tej dziedzinie. Mój pierwszy pasztet był bardzo udany, powstawał jednak z pomocą kilku konsultacji telefonicznych. Tym razem obyło się bez pomocy:) Obie wersje wyszły bardzo smaczne, sama nie wiem, która lepsza:) Choć piekły się późnym wieczorem, pachniały tak apetycznie, że nie mogłam się powstrzymać, żeby ich nie spróbować przed snem:) Oczywiście podobnie jak mój tata tworzyłam je całkiem spontanicznie i całkowicie na oko, mimo to starałam się zapisać dla Was proporcje najdokładniej jak umiałam.
Składniki:
I
1/2 filiżanki soczewicy (125g)
pół cebuli czerwonej
2 łyżki mielonego siemienia lnianego
2 łyżki mąki amarantusowej
2 łyżeczki suszu warzywnego
1/2 startej marchewki
5 pieczarek
garść pestek dyni
garść ziaren słonecznika
3 łyżki oliwy z oliwek
łyżeczka przyprawy do kotletów mielonych
łyżeczka przyprawy 'Zioła zamiast soli'
szczypta soli
kolendra mielona
pieprz ziołowy
papryka słodka
II
1/2 filiżanki soczewicy (125 g)
pół cebuli czerwonej
2 łyżki mielonego siemienia lnianego
2 łyżki mąki amarantusowej
2 łyżeczki suszu warzywnego
garść szpinaku
6 łyżek zielonego groszku (u mnie ze słoika z Lidla)
łyżeczka przyprawy tzatziki (można zastąpić czosnkiem)
kolendra mielona
pieprz ziołowy
mięta suszona
szczypta soli
Filiżankę (250g) soczewicy gotujemy w dwóch filiżankach wody. Soczewicę dzielimy na dwie równe części i do każdej dodajemy pozostałe składniki (z wyjątkiem mąki amarantusowej). Obie pasztetowe masy miksujemy blenderem. W razie potrzeby masy zagęszczamy mąką amarantusową (lub większą ilością mielonego siemienia lnianego). Moja soczewica trochę się rozgotowała i była bardzo wilgotna, możliwe, że Wasze masy nie będą wymagały zagęszczenia.
Gotowe masy przekładamy do foremek (ja piekłam w foremkach na muffinki). Pieczemy 25 minut w temperaturze 200 stopni, następnie jeszcze 10 w temperaturze 180 stopni Celsjusza.
P.S. Pasztet bardzo smakował też Arnoldowi, który jak zawsze dzielnie towarzyszył mi podczas sesji :D
Ja na święta wielkanocne zrobiłam pasztet z soczewicy w wielkiej keksówce. Nie mogłam go przejeść. Twoje są chyba niewielkie, tak wyglądają na zdjęciu, to lepsze rozwiązanie.
OdpowiedzUsuńZ tej ilości składników wyszło całkiem sporo masy. Sama byłam zaskoczona. Te dwa są małe, owszem, ale oprócz tych dwóch zapełniłam jeszcze ok. 8 silikonowych foremek na muffinki:)
UsuńDziękuję za dołączenie do akcji. Alergicy muszą być ostrożni z przyprawami oraz ziołami, bardzo często krzyżują się z uczuleniem na inne pokarmy. Pasztety z soczewicy dobre są na wiele okazji:)
OdpowiedzUsuńsuper!!! na pewno pyszne! Ja robiłam ostatnio z białej fasoli!
OdpowiedzUsuńOoo, jaki Arnold podobny do mojego Maurycego, tylko że mój raczej nie czekałby aż ja kończę jeść ;)
OdpowiedzUsuńRekomendacja przez Arnolda bardzo mi się podoba!
OdpowiedzUsuńsprobuj ugotowany seler, namoczone pestki dyni i podsmazona cebulka, natka pietruszki, posypane sezamem i do pieca.
OdpowiedzUsuńJuż kiedyś słyszałam o pasztecie z selera, ale nigdy nie robiłam. Dzięki za przypomnienie, następny będzie selerowy :)
Usuń